Wiosną 2025 roku, zakończyłem pracę nad genealogią mojej rodziny, którą przedstawiłem w formie kroniki.
Przed wiekami, gdy Polska była jeszcze królestwem, moi przodkowie żyli w ówczesnym województwie sandomierskim, w miejscu gdzie Dunajec wpada do Wisły. Dzięciołowie zamieszkiwali w okolicznych wsiach, które istnieją do dnia dzisiejszego, tj. w Wyszogrodzie, Rogowie, Mistrzowicach i Chrustowicach, a najbliższą osadą miejską był oddalony o parę kilometrów Opatowiec.
Właścicielami tych wsi były kolejno rodziny Wodzickich, Potulickich i Skórzewskich, a ich siedzibą rodową, okazały dwu-kondygnacyjny murowany dwór w Rogowie.
Dzisiaj, tereny te wchodzą w skład województwa świętokrzyskiego, powiat Kazimierza Wielka, a z dworu w Rogowie pozostały jedynie resztki ruin.
Dzięciołowie byli wieśniakami i przez całe stulecia trudnili się pracą na roli. Początkowo należeli do elitarnej, zamożnej grupy włościańskiej zwanej kmieciami.
Honestus – co w łacińskim tłumaczeniu znaczy zacny, czcigodny. Tak został określony w księdze ślubów, w 1706 roku mój pra – przodek Andrzej Dzięciołek przy okazji swojego ożenku z Dorotą Domagałą.
W aktach metrykalnych z XIX wieku, Dzięciołowie są określani już jako laboriosus – czyli pracowity, a także jako sługa dworski, fornal, a nawet dziad szpitalny.
Powyższe jednoznacznie wskazuje, że w tych czasach, status majątkowy moich przodków stale się obniżał, a oni systematycznie spadali na coraz niższe szczebelki w drabinie społeczności wiejskiej.
W trakcie mojej pracy nad genealogią rodziny Dzięciołów, zauważyłem jednak pewną ciekawostkę.
W swoich poszukiwaniach, nigdzie nie natrafiłem na najmniejszą nawet poszlakę, która by wskazywała na czynny udział moich przodków, w tak licznych przecież w historii Polski kampaniach wojennych. Mało tego. Wszystko wskazuje na to, że Dzięciołowie mundur wojskowy zaczęli nosić dopiero po pierwszej wojnie światowej, gdy Polska odzyskała niepodległość.
Jednak chociaż oni sami na wojny nie chodzili, to wojny przychodziły do ich chałup sprawiając tym samym, iż mimowolnie stawali się biernymi uczestnikami wydarzeń historycznych znanych nam ze szkolnych podręczników.
Pokrótce przedstawię trzy z nich.
Jednym z nich była bitwa pod Kliszowem, rozegrana w dniu 19 lipca 1702 roku, pomiędzy armią szwedzką, dowodzoną przez króla Karola XII, a armią sasko-polską, którą dowodził król August II Sas, zwany również Mocnym.
Sam Kliszów, leży dziś w pobliżu skrzyżowania drogi krajowej 78 z 766, ok. 10 kilometrów na północ od Pińczowa i 55 kilometrów od wiosek zamieszkiwanych przez Dzięciołów.
Jak podaje Marek Wagner, w swojej książce poświęconej bitwie pod Kliszowem, biorące udział w bitwie jednostki polskie (głównie 6 tysięcy kawalerii), maszerowały na pole bitwy z Ukrainy. 12 lipca, minęły Tarnów i dotarły nad Wisłę naprzeciwko Opatowca, gdzie założyły obóz. W dniach od 13 do 16 lipca wojsko stopniowo opuszczało ten obóz i przeprawiało się przez rzekę (Marek Wagner. Kliszów 1702, s. 119).
W tym miejscu niemal natychmiast zadałem sobie następujące pytania : czy Andrzej Dzięcioł(ek) i Dorota Domagała pobiegli do Opatowca i przyglądali się przeprawie wojsk polskich ? Czy mieli możliwość z bliska oglądać legendarne chorągwie wciąż budzącej grozy husarii ? A może to właśnie przy tej okazji zaczęła się ich znajomość, zakończona 4 lata później małżeństwem ?
Nie można wykluczyć takiego scenariusza, chociaż mogło być i tak, iż z racji niewątpliwego nawału prac polowych (wszak był to już okres żniw), nie mieli czasu na takie rozrywki.
Niemniej byli w pełni świadomi faktu toczącej się wojny, na swój sposób komentowali ją i z niepokojem oczekiwali na jej konsekwencje.
Te nie dały na siebie długo czekać.
Bitwa zakończyła się ciężką porażką wojsk saskich. Z kolei wojsko polskie zaraz na początku walk uciekło z pola bitwy, przyczyniając się tym samym do klęski Sasów, ale jednocześnie uniknęło znaczniejszych strat, gdyż większość oddziałów w ogóle nie wzięła udziału w bitwie.
Zarówno Sasi jak i Polacy wycofywali się po bitwie ponownie do Opatowca.
Król August II na krótko pojawił się w tam w dniu 20 lipca, po czym ruszył do Krakowa, a za nim reszta wojsk (Kliszów 1702, s. 202).
Pracownikom Polskiej Akademii Nauk, udało się sporządzić Atlas Historyczny Polski z drugiej połowy XVI wieku (dostępny w internecie).
Studiując mapę XVI-wiecznego województwa sandomierskiego zauważyłem, że biegnąca wtedy bita droga z Nowego Korczyna przez Opatowiec, Rogów i Wyszogród, aż do Krakowa, dokładnie pokrywa się z dzisiejszą drogą krajową nr 79.
Tym samym logiczne jest, że skoro droga z końca XVI wieku, biegła w tym samym miejscu co droga dzisiejsza, to musiała również być tam i w XVIII wieku.
Tak więc, jeśli jak podaje Marek Wagner, król z Opatowca ruszył z wojskiem do Krakowa, to musiał przejeżdżać przez wsie zamieszkiwane przez moich przodków, a nawet niewykluczone, że 20 lipca 1702 roku mijał chaty Andrzeja Dzięciołka i Doroty Domagały.
Czy moi przodkowie rozpoznali wtedy króla ?
Innym ważnym wydarzeniem z historii Polski, któremu z bliska przypatrywali się Dzięciołowie, w osobach mojego pra-pra-pra-pradziadka Filipa (lat 53) i jego syna Antoniego (lat 24) było powstanie kościuszkowskie z 1794 roku.
Jak wiemy, wynikiem jego upadku była ostateczna likwidacja Rzeczpospolitej.
Dla moich przodków, podobnie jak i dla innych chłopów, los Polski był całkowicie obojętny, czemu trudno się dziwić, a to dlatego, że określenie Polak, było zarezerwowane wyłącznie dla szlachty.
Zarówno chłopom, a także i mieszczanom, pod groźbą surowych kar było zabronione mówić o sobie Polak.
Chłop, który nazwał siebie Polakiem, był natychmiast skazywany przez swego pana na publiczną chłostę.
Dlatego, Dzięcioł mówił o sobie, że jest swój lub tutejszy, ale nie, że jest Polakiem.
Skoro Polakiem mógł być jedynie szlachcic, a ten zaś kojarzył się moim przodkom najczęściej z nieludzkim traktowaniem, biciem i pańszczyzną, to i Polska znaczyła dla nich nic innego jak pańszczyznę, przemoc i poniżenie.
Pomimo tych okoliczności, w wojnie mającej ostatecznie przesądzić o tym czy Polska pozostanie w gronie niepodległych państw, czy może zniknie z map Europy, wzięły czynny udział chłopskie oddziały bojowe, zwane potocznie kosynierami.
Stało się tak dlatego, iż nazajutrz po ogłoszeniu aktu powstania, Tadeusz Kościuszko nakazał pobór rekruta z województwa krakowskiego, w wyniku czego po kilku dniach, w bitwie pod Racławicami walczyło już 1900 chłopskich żołnierzy.
Oczywiście proszę nie wyobrażać sobie, że to byli ochotnicy. Pobór oznaczał przymusową rekrutację określonej liczby włościan z każdej wsi. Nawiasem mówiąc, wieczorem po bitwie, spora część kosynierów wróciła do swoich wsi.
Dzięciołowie nie byli objęci tym poborem, gdyż mieszkali na terenie województwa sandomierskiego.
Niemniej uważam, że mieli wiedzę o bitwie racławickiej, roli jaką w niej odegrali kosynierzy, a nawet nie wykluczam, iż w kolejnych latach bezpośrednio spotykali się z nimi w karczmach i przy piwie wysłuchiwali barwnych opowieści kościuszkowskich weteranów.
Mogło dziać się tak dlatego, że pod Racławicami w szeregach kosynierów walczyli chłopi z powiatu proszowickiego.
Powiat ten już bezpośrednio graniczył z powiatem Dzięciołów czyli wiślickim, a sama odległość z Proszowic do Wyszogrodu, to jedynie ok. 30 kilometrów.
W drugiej połowie kwietnia, całe wojsko kościuszkowskie, maszerowało z Krakowa do Połańca drogą wzdłuż Wisły przez Opatowiec. Była to ta sama droga, którą 92 lata wcześniej przemierzał król August II.
Wprawdzie tym razem marsz odbywał się w odwrotnym kierunku, niemniej znów maszerowano przez Wyszogród i Rogów obok chat w których mieszkali Dzięciołowie, którzy z pewnością z bliska przypatrywali się uzbrojonym w kosy chłopskim wiarusom.
Musiał tamtędy przejeżdżać również Tadeusz Kościuszko.
Kolejnym, znanym nam z historii Polski wydarzeniem, które na własne oczy oglądał mój przodek było powstanie styczniowe (1863-64).
Mam tu na myśli mojego prapradziadka Wawrzyńca Dzięcioła, który w tamtym czasie liczył sobie 24 lata.
Najpierw jednak, w dniu 18 marca 1863 roku, w oddalonej od Rogowa o 40 kilometrów wsi Grochowiska, doszło do wielogodzinnej niezwykle krwawej bitwy.
Polskie oddziały powstańcze dowodzone przez generała Mariana Langiewicza odniosły wprawdzie zwycięstwo nad wojskami rosyjskimi, jednak olbrzymie straty własne, wyczerpanie fizyczne i zużycie amunicji, doprowadziły do całkowitego zaniku dyscypliny wśród żołnierzy i rozprężenia oddziałów.
Nikt nie słuchał dowódców, ani nikt nie wykonywał rozkazów.
Sam generał Langiewicz, w kilka godzin po bitwie opuścił resztki swojej małej armii z zamiarem przedostania się na teren zaboru austriackiego.
Około południa 19 marca, generał wraz z eskortą dotarł do niewielkiego dworku pod Opatowcem (Wojciech Kalwat. Kampania Langiewicza 1863, s. 212).
Oczywistym jest, że w tym przypadku może chodzić jedynie o dwór w Rogowie, bo żadnego innego w pobliżu Opatowca nie było.
Gdy nadeszła noc, Langiewicz na małej łódce, w miejscu, w którym dziś kursuje przeprawa promowa, przedostał się na drugą stronę Wisły, gdzie został aresztowany przez Austriaków.
Wawrzyniec Dzięcioł, w tym czasie pracował we dworze rogowskim jako sługa dworski, więc musiał widzieć przybycie blisko 40-osobowego oddziału konnego, a może nawet widział samego generała Langiewicza i przysłuchiwał się jego przemowie do eskortujących go ułanów.
Mowę taką wygłosił generał z balkonu dworu, bezpośrednio przed przeprawą przez Wisłę i miała ona bardzo emocjonalny i dramatyczny charakter.
Na tym nie zakończyła się obserwacja powstańczego zrywu narodowego przez mojego przodka.
Wraz z nadejściem następnego dnia, w rejon przeprawy przez Wisłę, śladem swojego wodza, zaczęły nadciągać luźnie gromady, choć zwycięskich pod Grochowicami, to jednak już całkowicie zdemoralizowanych i pozbawionych woli walki powstańców styczniowych.
Z kolei ich śladem, w rejon Opatowca, ze wszystkich stron zbliżały się świeże oddziały carskie, stopniowo zaciskając pętlę okrążenia nad powstańcami.
Sytuacja tych ostatnich stała się krytyczna, przez co jedynym sposobem ocalenia wydawała się ucieczka przez Wisłę do Austrii.
Wawrzyniec Dzięcioł, mógłby nam wiele opowiedzieć na ten temat.
Wszak był tam i widział na własne oczy, kłębiące się nad brzegiem rzeki tłumy powstańców.
Widział przerażonych ludzi, próbujących na własną rękę przepłynąć Wisłę, ich beznadziejną walkę z nurtem rzeki, dramatyczne wołania o pomoc, zakończone śmiercią.
Widział jak trzy promy, a także łódki i czółna, wypełnione powstańcami, nieustannie kursowały w obie strony. Kto wie, może nawet sam obsługiwał jedną z takich łódek.
Był wreszcie świadkiem, jak ludzie bili się między sobą, a nawet strzelali do siebie, w walce o miejsce na promie.
Bez względu na to jaki był jego stosunek po powstania i samych powstańców, to dramaturgia tych wydarzeń z pewnością pozostała mu w pamięci do końca życia.
Powstanie styczniowe trwać będzie jeszcze przez ponad rok, ale na terenach zamieszkiwanych przez Dzięciołów, nie wydarzy się już nic godnego uwagi.